Wyspa Wielkanocna

| Chile

Kolejnym przystankiem naszej wyprawy po Ameryce Południowej jest Wyspa Wielkanocna – Isla de Pascua albo Rapa Nui. Przylecieliśmy wczesnym rankiem samolotem z Limy ( wcześniej samolot z Puerto Ayora na Galapagos do Guajaquil i przesiadka na kolejny lot do Limy). Słoczeni razem z innymi w małej hali przylotów, czekaliśmy na odprawę paszportową. Oczekiwaniu naszemu towarzyszyły uczucia przejęcia, niedowierzania – jestem tu- na tym odległym zakątku świata.  Zmęczenie powoli ustepowało w miarę pokonywania drogi do hotelu, syciliśmy oczy krajobrazami, widokami jakimi raczyła nas Rapa Nui.  Nasz hotelik znajdował się na obrzeżach Hanga Roa – tutejszej stolicy. Miasteczko niby zwyczajne gdyby nie te moai i ahu – Ahu ko te Riku, Ahu Tahai, Ahu Val Uri. Ato dopiero początek. Moai na wyspie jest 887 – Wyspa setek posągów, mitów i tajemnic.  Zaczynamy odkrywać Rapa Nui.                                                     Na sam początek jedziemy na wygasły wulkan  Rano Kau. Obecnie w kalderze znajduje się jezioro. Zmierzamy dalej, do pozostałości po osadzie Orongo. Odrestaurowane budynki  daja nam pogląd na warunki bytowania miejscowej ludności. Nurtuje nas jednak pytanie – a co z drzewami – czy były tu czy nie i jakie.  Z tego miejsca widzimy doskonale wyłaniające się z wód oceanu  dwie raczej płaskie wysepki : Motu Nui , Motu Iti oraz trzecia – sterczący w niebo kamienny obelisk Motu Kao Kao – przypominajacy ostrze noża. Patrząc na nie wspominamy film Rapa Nui.  Pogoda zmienna, to zaczyna padać, to przejaśnia się. Czas odkrywać następne niesamowite miejsca : Ahu Akivi – na polanie w słońcu , które na ten moment wyszło stoi siedem posągów. Patrzą niewidzącym wzrokiem w daleki Pacyfik. Czego wypatrują ?. Trzeba jechać dalej – Puna Pau – to miejsce tworzenia bordowych „kapeluszy”    , które leża teraz nikomu niepotrzebne, przypominają czerwone jabłka na soczystej zieleni sadu. Zmierzamy dalej do największaj atrakcji : Rano Raraku . Wygasły wulkan, na stokach którego znajdują się liczne moai. Kierujemy się do kamieniołomu – kolebki wszystkich posągów – mijając po drodze stojące, leżace, zakopane po szyję lub wolno stojące, podo-bne do siebie  – jednakowy wzóri typ twarzy . Dotarlismy do celu – na miejscu pozostaly osierocone , porzucone przez robotników, częściowo odcięte od podłoża samotne, leżace na wznak, oczekujące – moai.  Wracamy po zboczu, jeszcze kilka ahu. Najbardziej znane to chyba Ahu Tongariki – widoczne ze zboczy Rano Raraku – Na ahu stoi rząd piętnastu moai .  Tylko jeden ma kapelusik. Tyle posągów w jednym rzędzie o różnej wielkości, częsć zni-szczona Stoją frontem do oceanu. Siąpi deszcz, szkoda, bo ich widok na tle lazurowego  nieba byłby lepszy, niezapomniany. Stoimy, chłoniemy atmosferę. Nieubłagany nieprzyjaciel – czas – goni nas. Jeszcze plaża i ostatnie moai i powrót do hotelu. Niestety niezapomnianego zachodu słońca nie było. Aura była nieubłagana. Za to następnego dnia od rana świeciło słońce, wiał delikatny wiatr . Pogoda idealna na spacer po mieście. Eskapadę zakończyliśmy na wizytacji słynnych ahu. Stały na odkrytej przestrzeni, zwrócone twarzami w kierunku lądu. Czekały…..  na nas ? Co widziały, czego były swiadkami, smagane wiatrem, opalane słóncem, dając świadectwo potęgi, niesamowitej kultury, zdolności twórczych ludzi.  Można było tak siedzieć, zamknąć oczy i wsłuchać się w wiatr. Jestem tu, czuję to, jestem częścią  tajemniczej  wyspy – tylko na moment. Musi to wystarczyć.

tekst i zdjęcia Maciej Gross

Poznaj także: